Komentarze (0)
Prolog
Zbliżała się wiosna. Do każdego zakątka Nifielmu docierało ciepło promieni słonecznych. Zakwitły kwiaty. Śniegi to już przeszłość. Pszczoły radośnie brzeczały zbierając nektar i zanosząc go do ula.
Ta zima była najmroźniejsza ze wszystkich. Nawet najstarsi starcy takich nie pamiętali. To już przeszłość, ale nigdy nie zapomnę tego, co wydarzyło się w styczniu tego roku.
Tak, to ja, Felenvir. Elf mszczący się na ludziach. Agresor. Rasista. Nie chciałem tak postąpić. Chciałem tylko żyć w moim domku na drzewie, dbać o rodzinę i elficką wspólnotę. Nie mówi się o mnie dobry elf, obrońca natury… Używają przeciwko mnie całkiem odmiennych epitetów; Morderca. Bandyta. Rozbójnik.
A prawda jest taka, że to ludzie są mordercami. Bandytami. Rozbójnikami. A dlaczego?
Zabili moją rodzinę.
Ojca.
Matkę.
Żonę.
Córkę.
Wszystkich, którzy coś dla mnie znaczyli. Zostali spaleni żywcem. Łącznie z moim domem. Spłoneli jak nadzieja, która tliła się we mnie, że wszystko będzie dobrze. Ale nie było. Było znacznie gorzej.
Wracając do domu, od kowala, który miał naprawić część z mojej zepsutej zbroi, zauważyłem pięciu mężczyzn w zbrojach, z halabardami na plecach. Wspinali się po sznurowej, bambusowej drabinie, z palącymi się pochodniami w rękach. Zanim się zorientowali naszpikowałem ich ciała celnie wymierzonymi strzałami w plecy, z łuku. Przez chwilę poczułem ulgę.
Tak, zabiłem ich. Ale czy zasługujęna miano mordercy?