Archiwum 17 czerwca 2011


cze 17 2011 II
Komentarze (0)

II

 

          Według elfickiego zwyczaju miałem pełną dobę na wyniesienie się z lasów Am Lawiré.

             Podążałem więc ścieżkądo mojego domku na północno-wschodnim skraju lasu. Nie było tu tłoczno. To znaczy z reguły las nigdy nie jest zatłoczony. Właśnie to elfy najbardziej cenią i szanują - ciszę i swobodę. Las nie lubi więzów, podobnie jak elfy.

             Raz po raz spoglądali na mnie inni przedstawiciele mojej rasy. Jedni łypali na mnie spode łba, inni rzucali mi współczujące spojrzenia, jeszcze inni gapili się tępo, obojętnie.

             Dotarłem wreszcie do zgliszczy mojego domku. Zabrałem wszystkie rzeczy nadające się do użytku i spakowałem je do torby podróżnej. Raz ostatni ogarnąłem wzrokiem cały mój dom. Przed oczyma, niczym film, przewinęły mi się wszystkie wspomnienia, wszystkie dobre i złe chwile spędzone właśnie tu. Widziałem matkę czytającą mi bajki wieczorami. Ojca podczas pierwszych lekcji szermierki i strzelania z łuku. Zobaczyłem także mojego starszego brata, który w wieku siedmiu lat spadł z drzewa i złamał obie nogi. To wszystko było tak radosne, że ledwie powstrzymywałem łzy. No, może z wyjątkiem tej ostatniej sytuacji.

             Dotknąłem kolejno kilku innych osobistych przedmiotów, mając nadzieję, że pojawią się kolejne wizje. Niestety nic takiego nie nastąpiło.

              Zszedłem po drabince na ziemię. Zamierzałem skierować się na wschód. Wybrałem ten kierunek, bo na zachodzie i południu rozciągała się pustynia Monacca, a na północy były tylko góry i chłodne kraje Nordii. Kierując się na wschód, wzdłuż linii brzegowej Morza Czarnego Wilka, miałem szansę trafić na jakieś spokojne miejsce, aby sięosiedlić.

              Doszedłem do wschodniej bramy miasta. Mówiąc brama mam na myśli niewielki łuk spleciony z gałązek wierzb. Właściwie to były dwie wierzby które złączyły sięw powietrzu. Nie było tu wież strażniczych, ale po obu stronach bramy na włóczniach opierali się wartownicy. Ale zwykle było ich tylko dwóch. Stał tam jeszcze oddział łuczników, tworząc formację półokręgu. Przed nimi stało czterech mężczyzn w złotych szatach. Czyżby to było oficjalne pożegnanie Rady?

              - Witaj. Zmieniliśmy zdanie. Jednak cięzabijemy - rzucił od niechcenia Elvan.

kolegi